W podstawówce zaczęłam pisać "książkę" - Przygody 6b. Opisywałam wyolbrzymione szkolne sytuacje, podróże, które w realnym świecie nie mogłyby mieć racji bytu, relacje członków mojej klasy, które były ostro przerysowane... Czytelników miałam niewielu, ale jakich! Każdego dnia, gdy pojawiałam się na lekcjach bez nowego rozdziału słyszałam wymówki, lub porady i życzenia odnośnie ich postaci. Zabawa była przednia. "Książka" doczekała się nawet kontynuacji pod koniec gimnazjum.
Tydzień temu, gdy postanowiłam pozbyć się zalegających papierów za łóżkiem, znalazłam Przygody 6b. Przeczytałam. Nie będę pisać o błędach jakie w nich znalazłam, ani o braku spójności w niektórych rozdzialikach, bo to nic. Zeszyt rozczulił mnie, a w oku zakręciła się łezka na wspomnienie tamtych chwil.
Nie uważam bym miała talent pisarski, ale przyjemnie mi się czyta stare tekściki pisane na kolanie w szkolnej toalecie, czy nawet opowiadania tworzone już na studiach, w czasie wykładów.
Tekst, który tu napisałam w marcu został dokładnie przepisany z kartki, zatytułowanej wykład z historii sztuki.
2 komentarze:
Tez czasami znajduje moje rozne starocie ;) mozna sie posmiac, hihi :)
Pozdrawiam i zapraszam do mnie, jeśli masz ochotę ;)
O! Chętnie poczytałabym "Przygody 6b" - szczególnie, że sama chodziłam właśnie do 6b w podstawówce! :)
Prześlij komentarz