Jak łatwo nam krytykować innych. Pognębić, zdołować psychicznie. Podkówka na twarzy ofiary wyzwala niezdrowe poczucie satysfakcji i uspokaja. "Niech mu się nie wiedzie lepiej niż mi" No błagam. Czy to domena tych czasów? Czy Polacy rzeczywiście mają taka mentalność?
Mam znajomą w pracy, która musi mieć zawsze jakiegoś wroga. Przez rok ofiarą byłam ja. Zaczęło się niepozornie od zwykłego focha. Potem każdy pretekst by mi dołożyć był dobry. Ulubioną praktyką było zwracanie mi uwagi przy kierowniku, czasem wypominanie przy nim co zrobiłam nie tak kilka dni wcześniej. Ogólne komentarze na tematy przy których każdy mógłby się domyśleć że dotyczą mnie. Ignorowanie, udawanie, że mnie nie słyszy, obmawianie, donoszenie, odbieranie klientów (pracuję w dziale sprzedaży), umniejszanie moich zasług, czasem przypisywanie ich samej sobie.
Nie jestem konfliktowa, gdy mnie kopią to milczę, nie walczę. Jestem z tych cierpliwych, ale płaczących po kontach. Uzależniona byłam od jej humorów, gdy był spokój cieszyłam się jak dziecko, gdy złe dni się zaczynały to unikałam kontaktu.
Nigdy złego słowa nie powiedziałam do kierownika, nie poskarżyłam się. Przeciwnie pytana o atmosferę w pracy uśmiechałam się i mówiłam - jest świetnie! (bo nie licząc tej osoby jest świetnie) I drżałam w obawie, że dojdzie do konfrontacji.
Dwa miesiące temu nastał punkt zwrotny. Nie doniosłam, nie rozmawiałam z kierownikiem, ale to co się stało umocniło mnie i zmieniło moje podejście do tej dziewczyny.
W pracy przyjaźnię się z dwoma osobami (nawet prywatnie) z pozostałymi dogaduję się świetnie, potrafimy się zgrać i działać zespołowo. Obrałam więc taktykę ignorowania mojej przeciwniczki. To zaowocowało awanturą, która odbiła się też na dwóch innych osobach. Usłyszałam między innymi, że traktuję ją z buta i szykanuję. Śmiech na sali. Wybuchłam i ja, powiedziałam więcej niż spodziewano by się po mnie, ba wykrzyczałam. A w domu śmiałam się do łez.
Do tej pory myślałam, że ze mną jest coś nie tak, że niepotrzebnie się narażam. Dziś wiem, że byłam tą najsłabszą w drużynie, że na mnie wyładowywała swoje emocje, leczyła kompleksy, a nawet mi zazdrościła. Osoba o której piszę, jest w firmie dłużej, ma wyższe zarobki, wyższe stanowisko i uznanie kierownika, ale nie ma przyjaciół. Nie potrafi oddzielić prywatnych problemów od służbowych.
Z tego co mi wiadomo kierownik zauważył jej zachowania w stosunku do mnie. Była dyskretna rozmowa i chwilowo są efekty. W tym momencie mam spokój...
Ostatnio atmosfera znów gęstnieje i pojawia się napięcie, czekamy na kolejny wybuch.
Takie sytuacje dzieją się wszędzie, są na porządku dziennym. Jednostki niszczą jednostki a nawet grupy, wyżywają się na najsłabszych. A to dlatego, że mają ciche przyzwolenie społeczeństwa. Lepiej udawać, że nie widzi się problemu, żeby tylko nie przeniósł się na mnie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz