Pages - Menu

piątek, 16 maja 2014

Roczna ocena pracownika?

Dwa lata temu sklep w którym pracuję należał do franszyzy, firma właściwa postanowiła wejść na polski rynek samodzielnie i tak o to właścicielem stała się niemiecka marka.
"Góra" co jakiś czas raczy nas technikami i zasadami z zachodu, ma się to też do naszej pracy i jej oceniania. Drugi rok z rzędu zostałam poddana ocenie mojej efektywności i sposobu funkcjonowania na sklepie. Jako sprzedawca mam określone umową zadania, a do tego przydzielone dodatkowe funkcje. Oprócz tego po zeszłorocznej ankiecie wyznaczono mi 3 zadania rozwojowe z których teraz byłam rozliczona.

W salonie konsternacja i atmosfera lekkiego lęku. Od dwóch tygodni, czyli od momentu gdy zapowiedziano nam ankietę każdy stara się wykonywać pracę, której wcześniej się nie tykał, pokazać kierownikowi i zastępcy, że jest się wartościowym pracownikiem i zasługuje na maksymalna ocenę w ośmiopunktowej skali... Szczerze to jest to trochę komiczne, bo przecież oceniani jesteśmy z całego roku, jak ktoś nie wykazywał się inicjatywą 6 miesięcy temu to jak chce zabłysnąć w 14 dni?

Miałam to szczęście, że jako pierwsza mam to za sobą. Stresu nie było, było nawet małe szycie, bo okazało się, że swój diagram osobisty zostawiłam w domu... na biurku. Mam ten komfort, że znam swoje obowiązki i znam swoja wartość i wkład jaki wnoszę do zespołu. Znam też swoje braki i niedociągnięcia, do których potrafię się przyznać. Moja pani kierownik jest osobą na właściwym stanowisku, zastępczyni jest sprawiedliwa, więc rozmowa przebiegała w przyjaznej atmosferze. W pewnych kwestiach nawiązała się dyskusja, w niektórych sytuacjach poległam. Jestem jednak zadowolona, ocena wyszła pozytywnie, dostałam kolejne zadania.

Pojawia się pytanie po co? jaki ma sens ocenianie pracowników według jakichś skal? Przecież to tylko niepotrzebny stres.
Otóż nie, taka rozmowa jest potrzebna, ba nawet konieczna. Zapobiega stagnacji i popadaniu w pychę. Masz chwilę na refleksję nad swoją pracą, nad tym co się robi, co można by jeszcze poprawić, jak pomóc sobie i innym. Każdy z nas dowie się jakie cechy należy poprawić, a z jakich kierownictwo jest zadowolone. Można dowiedzieć się czego oczekuje od nas przełożony, a pochwały które można usłyszeć dadzą mega kopa.
Po takich spotkaniach klaruje się podział obowiązków, który w ciągu roku się zaburza. O ile rozmowa jest przeprowadzona z szacunkiem i serdecznością to może przynieść tylko pozytywne efekty.

Wiele rzeczy w mojej firmie jest dla mnie niezrozumiałych, wiele prowadzi do niesnasek i niezadowolenia, ale ocena pracownicza to jeden z lepszych pomysłów. Przynajmniej na naszym sklepie :)



niedziela, 20 kwietnia 2014

mi się nie wiedzie, to dokopię drugiemu

Jak łatwo nam krytykować innych. Pognębić, zdołować psychicznie. Podkówka na twarzy ofiary wyzwala niezdrowe poczucie satysfakcji i uspokaja. "Niech mu się nie wiedzie lepiej niż mi" No błagam. Czy to domena tych czasów? Czy Polacy rzeczywiście mają taka mentalność?

Mam znajomą w pracy, która musi mieć zawsze jakiegoś wroga. Przez rok ofiarą byłam ja. Zaczęło się niepozornie od zwykłego focha. Potem każdy pretekst by mi dołożyć był dobry. Ulubioną praktyką było zwracanie mi uwagi przy kierowniku, czasem wypominanie przy nim co zrobiłam nie tak kilka dni wcześniej. Ogólne komentarze na tematy przy których każdy mógłby się domyśleć że dotyczą mnie. Ignorowanie, udawanie, że mnie nie słyszy, obmawianie, donoszenie, odbieranie klientów (pracuję w dziale sprzedaży), umniejszanie moich zasług, czasem przypisywanie ich samej sobie. 

Nie jestem konfliktowa, gdy mnie kopią to milczę, nie walczę. Jestem z tych cierpliwych, ale płaczących po kontach. Uzależniona byłam od jej humorów, gdy był spokój cieszyłam się jak dziecko, gdy złe dni się zaczynały to unikałam kontaktu.

Nigdy złego słowa nie powiedziałam do kierownika, nie poskarżyłam się. Przeciwnie pytana o atmosferę w pracy uśmiechałam się i mówiłam - jest świetnie! (bo nie licząc tej osoby jest świetnie) I drżałam w obawie, że dojdzie do konfrontacji.
Dwa miesiące temu nastał punkt zwrotny. Nie doniosłam, nie rozmawiałam z kierownikiem, ale to co się stało umocniło mnie i zmieniło moje podejście do tej dziewczyny.

W pracy przyjaźnię się z dwoma osobami (nawet prywatnie) z pozostałymi dogaduję się świetnie, potrafimy się zgrać i działać zespołowo. Obrałam więc taktykę ignorowania mojej przeciwniczki. To zaowocowało awanturą, która odbiła się też na dwóch innych osobach. Usłyszałam między innymi, że traktuję ją z buta i szykanuję. Śmiech na sali. Wybuchłam i ja, powiedziałam więcej niż spodziewano by się po mnie, ba wykrzyczałam. A w domu śmiałam się do łez.

Do tej pory myślałam, że ze mną jest coś nie tak, że niepotrzebnie się narażam. Dziś wiem, że byłam tą najsłabszą w drużynie, że na mnie wyładowywała swoje emocje, leczyła kompleksy, a nawet mi zazdrościła. Osoba o której piszę, jest w firmie dłużej, ma wyższe zarobki, wyższe stanowisko i uznanie kierownika, ale nie ma przyjaciół. Nie potrafi oddzielić prywatnych problemów od służbowych.

Z tego co mi wiadomo kierownik zauważył jej zachowania w stosunku do mnie. Była dyskretna rozmowa i chwilowo są efekty. W tym momencie mam spokój...


Ostatnio atmosfera znów gęstnieje i pojawia się napięcie, czekamy na kolejny wybuch.

Takie sytuacje dzieją się wszędzie, są na porządku dziennym. Jednostki niszczą jednostki a nawet grupy, wyżywają się na najsłabszych. A to dlatego, że mają ciche przyzwolenie społeczeństwa. Lepiej udawać, że nie widzi się problemu, żeby tylko nie przeniósł się na mnie...

sobota, 29 marca 2014

W marcu było...

Po pierwsze smacznie i wyjściowo:

Smacznie-romantycznie:

Zaliczyłam wyjazd służbowy do Warszawy:

Moja koleżanka wyjechała na stałe do Stanów, by wieść cudowne życie z Zackiem. Nie będę na ślubie (czego ogroomnie żałuję). Na pożegnanie zrobiłam im kartkę z siedemnastoma życzeniami (17stego odbędzie się ceremonia):


i fale które mi wychodzą po myciu, a w ciągu dnia prostują się w puch...

Mija drugi miesiąc jak chodzę do pure. Nie nie schudłam, nie mam mega kondycji, ale endorfiny wydzielają się non stop. Zaczynam od spokojnych ćwiczeń; pilates, zdrowy kręgosłup, bieżnia i wiosła. Mam problemy ze stawami więc póki nie pobudzę mięśni które przez lata zanikały siłówka i zrywy poczekają. A brzuch będzie płaski jak dodam zdrową dietę. Wszystko po kolei. 

Blogi które namiętnie czytałam w tym miesiącu to:

Artykuły które polecę:

doceń dziadków swoich... - tak jak Groszkowa
demakijaż kokosowy? - czemu nie :)
pomagajmy w pracy studentom, dziś trzeba wypełnić ankietę Blondregeneracji

A tu uczę się prawie każdego dnia nowego słowa :)

Z niecierpliwością czekam już na kolejny miesiąc z nadzieją, że przyniesie dużo radości i doświadczeń.

czwartek, 27 lutego 2014

ekspresowe (?) podsumowanie

Nie jestem systematyczna ani utalentowana w pisaniu. Nie oszukujmy się nigdy nie będę blogerką publikującą codziennie, ba nawet raz na tydzień. W mojej głowie kłębi się oczywiście masa pomysłów, masa rozwiązań i rzeczy którymi chciałabym się podzielić, ale jak przychodzi do otwarcia blogera...zniechęcam się. Tak już mam :)

Podsumowanie ekspresowe... Tego co działo się ostatnio;

1. Detoks wodny przeszłam, o dziwo dałam radę rzadko odbiegając od przyjętej dla siebie normy. Było to świetnym doświadczeniem z kilku powodów: uzmysłowiłam sobie jak mało piję płynów i jaki to ma wpływ na mój organizm, nawodniłam go i moje nogi po raz pierwszy od kilku lat nie stanowiły papieru do pisania paznokciem, cera zaczęła się oczyszczać. Dziś niestety skóra znów woła o wodę, bo mimo że staram się nawadniać, nie pamiętam o standardowej dawce, zamieniając ją na kawę. Ale zaraz! Nie piję przynajmniej już coli w takich ilościach jak  przed detoksem... więc coś pozytywnego wyniosłam - puszka na dwa tygodnie to nie jest zły wynik :)
2. Wyzwanie Anwen przeszłam pomyślnie, pomijając jedynie dwa razy dawkę (nie dopilnowałam ubywającej ilości siemienia w słoiku). Finalny efekt to 3cm na paśmie kontrolnym. Dzień po zmierzeniu pozbyłam się ich u fryzjera. Zapuszczanie zaczynam od nowa, tym bardziej że większość moich włosów na głowie to już naturalki :)
3. Moje tygodniowe wyzwania staram się realizować, dwa razy przyznaję, dałam ciała...ale są przecież kolejne, a te mogę powtórzyć :)

Pora i na dawkę zdjęć:

Na Wolskiej jakiś czas temu odświeżyli galerię, carrefour wyprowadził się, a jego miejsce zajął nowy sklep. Nazwa pasująca do zdjęć - Galeria Kolor, przyjemnie było wieczorem wchodzić po schodach, które zmieniały kolor co kilka sekund. Dziś świateł już nie ma...ciekawe czemu

Jednym z moich postanowień na ten rok jest rozwijanie umiejętności kulinarnych, co najmniej raz w miesiącu staram się coś upiec. Po lewej- tarta cytrynowa- mega kwaśna ale oderwać się nie mogliśmy :) Prawe zdjęcie to aktualnie moja tapeta w telefonie - proces przygotowywania muffin. Żałuje że nie uwieczniłam zdjęć domowych czekoladek walentynkowych - według obdarowywanego były pyszne :)

 A propos prezentów- w walentynki dostałam niespodziankę w formie pysznego obiadu na uwielbianej przeze mnie ostatnio kaszy gryczanej, Toffiefee nie wytrzymały dwóch dni... Dostałam też przepiękna różę, niestety moja mama gdzieś zasłyszała że najlepiej przypalić koniec by trzymała dłużej świeżość... Nad ranem płatki smętnie zwisały z łodygi :( Dobrze, że pluszaki nie mają terminu przydatności.
Zegarek to wygrana w konkursie organizowanym przez firmę, jest naprawdę ładny ale jako że nie noszę tego typu biżuterii bardziej przyda się mamie.

Po detoksie wodnym doceniłam smak kawy i rozkoszuję się nią częściej:
 Na drugim zdjęciu dostrzegam serce. Mój chłopak jednak przewrotnie patrząc na fotkę zauważył jedynie pośladki :P

Nadal mam problem z określeniem moich włosów, bywa że są spuszone, proste jak druty, albo tak pofalowane jak na zdjęciu powyżej, a tego zygzaka obok to już w ogóle nie pojmuję...


I tak z ekspresowego podsumowania wyszło coś więcej niż espresso :)